Witaj na Forum Moto Guzzi Club Poland!
Po rejestracji proszę oczekiwać e-mail aktywacyjny. Proszę sprawdzać folder SPAM - czasem tam trafia ów e-mail.
Jeśli masz problemy z zarejestrowaniem się na naszym forum prosimy o kontakt mailowy na adres: rejestracjamgcp@poczta.fm

Norwegia, 2018

W końcu jest! Osobny dział dla podróżników, gdzie bedą mogli chwalić się swoimi wyprawami inspirując pozostałych.
berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 07 sty 2022, 00:54

Cześć, przeglądam forum od kilku lat, i brakuje mi tutaj jednej rzeczy. Bardzo rzadko, jeśli w ogóle, pojawiają się relacje z wyjazdów. Pamiętam zeszłoroczny wątek o Ukrainie, w którym pojawiło się trochę zdjęć i opisów, ale nie da się ukryć że mało jest takich tematów.

Pomyślałem, że spróbuję napisać coś od siebie. Nie traktuję moich wycieczek jak wielkich podróży, to raczej urlopowe wyjazdy w Europie. Na pewno wielu z Was ma na koncie dużo bardziej ambitne wypady, ale może właśnie moja relacja zachęci kogoś do spisania swoich wspomnień. W końcu kiedy jeśli nie teraz, zima to dobry okres na takie opowieści.

Dajcie znać czy kogokolwiek zainteresuje to co piszę, i czy jest sens kontynuować. No to zaczynam :-)

--

Podróże motocyklowe od zawsze rozbudzały moją wyobraźnię. Czytałem relacje z bliższych i dalszych wyjazdów w miesięcznikach Motovoyager i Świat Motocykli, śledziłem blogi podróżnicze, których autorzy objeżdżali świat. Jednak sam przez ponad 10 lat znajdowałem wiele powodów aby nie ruszyć się z miejsca. Najdłuższa wycieczka zaprowadziła mnie do Pragi, czyli jakieś 500 km z Krakowa. Fakt, jeździłem chopperem, nie turystykiem, ale skoro niektórzy potrafili pojechać Junakiem na Nordkapp czy na Kubę, to ja swoją Virago też dałbym radę wybrać się gdzieś dalej. Z biegiem lat doszły obawy o stan techniczny Yamahy, dla której dłuższa wyprawa mogłaby się skończyć powrotem na lawecie.

Aż tu nagle z początkiem 2018 roku nadarzyła się okazja zakupu po okazyjnej cenie prawdziwie turystycznej maszyny. Bak o pojemności ponad 20 litrów przy zużyciu paliwa poniżej 5l/100. Przeniesienie napędu za pomocą wału, a więc odpada czyszczenie i regulacja łańcucha gdzieś w trasie. Przeglądy serwisowe co 10 tysięcy kilometrów, co spokojnie wystarczy na dłuższe wyjazdy w Europie. Do tego ABS i kontrola trakcji. Turystyk pełną gębą... Moto Guzzi V7.

I tak włoszczyzna zastąpiła ponad 20 letnią wysłużoną Yamahę. Wraz ze zmianą motocykla zniknęły wymówki, pozostawało skompletować sprzęt kempingowy, kupić sakwy i ruszać w trasę. Za cel pierwszej wycieczki obrałem Norwegię. Przełom czerwca i lipca wydawał się najlepszą porą na Skandynawię.

Pierwszy odcinek, z Krakowa do duńskiego Hirtshals potraktowałem jako dojazdowy, nie planowałem zwiedzania ani żadnych atrakcji po drodze. Wyjechałem w niedzielę grubo przed świtem, a późnym popołudniem zatrzymałem się w północnych Niemczech na nocleg. W poniedziałek Dania przywitała mnie ulewnym deszczem prawie do samego Hirtshals. Na szczęście na miejscu pogoda była znacznie lepsza i mogłem rozbić namiot na suchej trawie. Nieopodal kampingu znajdują się ruiny umocnień z drugiej wojny światowej, ale to nie one były powodem mojego przyjazdu. Hirtshals posiada połączenie promowe z norweskim Kristiansand.

We wtorek rano zwinąłem namiot i pojechałem na prom. Nigdy wcześniej nie przeprawiałem motocykla promem. W przeciwieństwie do samochodu, w przypadku motocykla nie wystarczy po prostu zaciągnąć ręcznego, ale trzeba samemu zabezpieczyć pojazd tak aby nie przewrócił się w czasie podróży. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą dwie taśmy mocujące, ale na pokładzie było ich wystarczająco dużo dla każdego. Zaciągnąłem trzy taśmy, zaczepiając je o gmole i klamry w pokładzie. Tego dnia fale były dość duże, na tyle aby zmusić prom do zmiany kursu. Zamiast płynąć po najkrótszej trasie, prom od razu przybliżył się brzegu Norwegii a potem płynął wzdłuż niego, co wydłużyło podróż o ponad godzinę. Kiedy każda kolejna fala przechylała prom zastanawiałem się, czy na pewno prawidłowo zabezpieczyłem motocykl. Po ponad trzech godzinach podróży mogłem wreszcie zejść na pokład parkingowy i przekonać się że wszystko jest w porządku.

Po wylądowaniu na norweskiej ziemi skierowałem się na zachód, do Stavanger, od którego dzieliło mnie nieco ponad 200 kilometrów. Droga przebiegała w niezbyt mocnym, ale uporczywym deszczu, który będzie mi już towarzyszył przez większą część wyjazdu. Na miejscu wybieram kamping Mosvangen, położony kilka kilometrów od centrum miasta. Tego dnia odpuszczam sobie zwiedzanie. W środę rano jadę zobaczyć zabytkowe drewniane Gamle, tj. stare miasto. Wśród białych drewnianych budynków i brukowanych ulic można by odnieść wrażenie że czas zatrzymał się tutaj 100 lat temu. Tyle że tuż obok znajduje się nowocześniejsza część miasta, z betonu i szkła, a do portu wpływa właśnie ogromny prom wycieczkowy.

1.jpg
Przystanek w drodze do Stavanger.
1.jpg (200.46 KiB) Przejrzano 3936 razy

W deszczu opuszczam Stavanger i kieruję się na Preikestolen. Preikestolen, czyli Pulpit, to skała wznosząca się 600 metrów ponad wodami fiordu Lysefjord. Można powiedzieć, że znam to miejsce od dawna. Zapamiętałem je z relacji jakiegoś motocyklowego wyjazdu sprzed kilku albo i kilkunastu lat. Od tamtej pory Pulpit działał na moją wyobraźnię mocniej niż inne norweskie atrakcje, jak drabina trolli, Lofoty czy Nordkapp. Zatrzymuję się na kampingu przy drodze na Preikestolen. To jeden z najdroższych kampingów w Norwegii na którym przyjdzie mi nocować, a przy tym nie ma tam nawet kuchni. Do tego już na początku prawie wjeżdżam w śledzia pozostawionego przez poprzednich gości. Niewiele brakowało a mogłem tu przebić oponę, koło zatrzymało się kilka centymetrów obok ukrytej w trawie szpilki, śledzia-pułapki. Rozbijam namiot, ale tego dnia jest już za późno aby wejść na Pulpit. Szlak zaczyna się jakieś 2 kilometry powyżej kampingu. Tuż obok wejścia na szlak znajduje się hotel i parking, więc można tam podjechać. Ja wolę jednak podejść ten kawałek. Wstaję przed piątą rano i około siódmej jestem na miejscu. Pomimo wczesnej pory nie jestem pierwszy, chwilę wcześniej minąłem schodzącą z góry grupkę turystów. Nie byłem pierwszy, ale za to na skale jestem sam. Warto było wstać wcześnie aby móc samemu obejrzeć to miejsce, usiąść przy krawędzi i napić się kawy z termosu. Zwykle zdjęcia z Preikestolen pokazują tłum ludzi okupujących tę skałę. Mnie towarzyszy tylko kilka wróbli (albo innych ptaków, wróblopodobnych). 600 metrów niżej, wodami fiordu Lysebotn powoli przepływa statek wycieczkowy. Schodząc spotykam coraz liczniejsze grupy turystów zmierzające w górę. Tak, warto było wstać wcześniej.

Wracam na kamping, zwijam namiot i kieruję się na północ drogą numer 13. Tego dnia jak i prawie wszystkich kolejnych dni nie mam ściśle określonego celu. Na mapie mam zaznaczonych kilkadziesiąt kampingów. Jadę dopóki jazda sprawia mi przyjemność a nie męczy, i dopóki jest dość widno aby wygodnie rozbić namiot i przyrządzić coś do jedzenia.

Po drodze zatrzymuję się w Roldal obejrzeć tutejszy kościół klepkowy. Kościoły klepkowe to charakterystyczne dla Skandynawii drewniane konstrukcje powstałe w XII i XIII wieku. Do naszych czasów przetrwało ich w Norwegii tylko 28. Jeden znajduje się również w Polsce, w Karpaczu, gdzie został przeniesiony w XIX wieku z norweskiego Vang. W Polsce mamy oczywiście mnóstwo drewnianych budowli, wystarczy wspomnieć choćby małopolski szlak architektury drewnianej, ale konstrukcja kościołów klepkowych jest na tyle unikalna, że będąc na miejscu nie można ich ominąć.

Z Roldal wracam na drogę numer 13, ale już po kilkunastu kilometrach robię kolejny przystanek pod wodospadem Låtefossen. W tej części Norwegii jest tak dużo wodospadów, że nie da się robić przerwy w podróży przy każdym z nich, ale przy tym warto się zatrzymać. Dwa blisko stumetrowe strumienie wody łączą się u podnóża kamiennego mostu, pod którym woda przepływa z hukiem. Jest już późne popołudnie, więc po krótkim postoju ruszam na kamping Lofthus. Lofthus posiada zdecydowanie najlepszy kamping na jakim udało mi się zatrzymać w czasie podróży. Za cenę dwukrotnie niższą niż na poprzednim kampingu pod Pulpitem dostałem świetnie utrzymane miejsce z widokiem na fiord i góry Folgefonna po drugiej jego stronie.

Być może to pogoda wpływa na moją ocenę tego miejsca, bo kiedy rozbijam namiot, i kiedy zwijam go następnego dnia jest ciepło i słonecznie. Nie mam wątpliwości, że jeśli jeszcze kiedyś wrócę do Norwegii, to właśnie okolice Lofthus chciałbym poznać bliżej. Tutejszy płaskowyż Hardangervidda przecina kilka znanych szlaków turystycznych, które na pewno warto zobaczyć. Teraz jednak nie decyduję się na kolejną pieszą wycieczkę, i ruszam w dalszą drogę na północ.
berbelek otrzymał(a) 5 podziękowań za ten post. M.in. od:
markali, DDBreva, kowaskirajd, Jasiu, Witka

markali
Posty: 305
Rejestracja: 06 maja 2018, 07:37
Podziękował: 10 razy
Otrzymał podziękowań: 11 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: markali » 07 sty 2022, 09:32

Oczywiście że takie relacje są interesujące. Mało tego: powinien się znaleźć dla nich i innych pomocy, wskazówek osobny link. A tak ginie to gdzieś między dziesiątkami lub setkami innych tematów.
Akurat chcę jechać do Stavanger w niedalekim czasie. Byłem u znajomych. Pozwiedzałem trochę. Ale motocyklem i bez dzieci to coś innego.
W każdym razie potwierdzam że jest pięknie. Korzystałeś tylko z campingów? W Norwegii, jak i w Szwecji i Finlandii obowiązuje prawo do swobodnego korzystania z natury, tzw. Allemannsretten.
Widziałem namioty dosłownie wszędzie, na polach, górach, po drodze na Preikestolen. Ludzie uwielbiają tam nocować na dziko. Można dużo pieniędzy oszczędzić i integrujesz się z przyrodą.
Napisz jak się spisuje V7 w dłuższych trasach. Poszukuję takiego.
Pisz, pisz....
markali otrzymał(a) podziękowania za ten post od:
kowaskirajd

berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 08 sty 2022, 00:59

Dzięki markali!

Co do sprawności V7 w trasie, to jestem bardzo zadowolony. Po Norwegii udało mi się zrobić jeszcze kilka innych wyjazdów, mam teraz ponad 30k przebiegu i (odpukać) obyło się bez awarii. Oczywiście trzeba liczyć się z ograniczeniami. Kiedy jeżdżę sam, to bez problemu udaje mi się spakować sprzęt biwakowy i turystyczny, bo oprócz samej jazdy lubię też trochę połazić po górach. Przy wyjazdach z pasażerką trudno byłoby nam się spakować w ten sposób, więc charakter wyjazdu musiałby się zmienić. Niektórym mogłoby w V7 brakować mocy, ale jak dla mnie jest jej wystarczająco dużo. Zwykle tylko pierwszego dnia korzystam z autostrad, a potem na miejscu jeżdżę lokalnymi drogami, więc zapas mocy jest wystarczający.

Przed wyjazdem wiedziałem o Allemansrätten, ale wolałem korzystać ze zorganizowanych kampingów, z kilku powodów. Przede wszystkim dzięki temu miałem dostęp do prądu, ubikacji, pryszniców i (wszędzie oprócz Preikestolen) kuchni. Jechałem sam, więc wynajęcie hytte byłoby dość drogie, ale cena za namiot była jeszcze w moim zasięgu. Jeśli jeszcze kiedyś pojadę w te rejony, to spróbuję przeplatać zorganizowane kampingi ze spaniem na dziko. Ale też wydaje mi się że nie wszędzie jest to takie proste. W szczególności na przykład na Lofotach, pomimo Allemansrätten widziałem bardzo wiele znaków zakazujących rozbijania namiotu nawet w dużej odległości od zabudowań. Ale do Lofotów jeszcze daleko, jedźmy dalej ;-)

--

Norwedzy zbudowali na swoich drogach mnóstwo tuneli. Są tunele wspinające się serpentynami, są też skrzyżowania i podziemne ronda. Z punktu widzenia motocyklisty norweskie tunele przynoszą głównie zalety. Zwykle są bezpłatne, mogą skrócić podróż, a w czasie deszczu przynoszą chwilę ciepłej i suchej jazdy. Ale przede wszystkim odciążają kręte drogi widokowe. Ciężarówki i lokalni mieszkańcy wybierają szybszy przejazd tunelem, a drogi takie jak Stalheimsvegen pozostają turystom. Droga jest niezbyt szeroka, ale jest jednokierunkowa, prowadzi kilkunastoma zakrętami w dolinę rzeki Nærøydalselvi. Na tej rzece uformował się wodospad Stalheimsfossen, aby móc go zobaczyć trzeba po zjechaniu na dół Stalheimsvegen zatrzymać się i wybrać się na kilkunastominutowy spacer dobrze utrzymaną leśną ścieżką. Droga kończy się u podnóży wodospadu, który jest potężny, woda spada z ponad 120 metrów.

Niespiesznie wracam na drogę która tym razem odbija na północny wschód. Nagle, po wyjechaniu z 12 kilometrowego tunelu rzuca mi się w oczy drogowskaz na "stavkirke", czyli kolejny kościół klepkowy we wsi Undredal. Nie planowałem tej miejscowości na trasie, tym bardziej że po odbiciu do niej będę musiał wrócić tą samą drogą, ale w końcu, skoro już tu jestem to wstąpię. Niestety kościół jest tego dnia zamknięty, ale wieś Undredal jest warta zobaczenia. Pięknie położona tuż nad wodami fiordu, jest miejscem gdzie można kupić tradycyjny norweski brązowy ser. Brunost, czyli brązowy ser nie jest serem. Powstaje z serwatki, konsystencją przypomina miękki żółty ser, ale w smaku jest zdecydowanie słodszy. Oczywiście można go kupić wszędzie w Norwegii, ale w miejscach takich jak Undredal można dostać ser wytwarzany na miejscu.

Z Undredal wracam tą samą drogą i po chwili jestem w Aurlandsvangen, gdzie zaczyna się droga widokowa, Bjorgavegen, również szczęśliwie odciążona dwudziestokilometrowym tunelem. Bjorgavegen wspina się ciasnymi zakrętami. Z początku drzewa przesłaniają widok na fiord, ale już po chwili docieram do widokowej kładki Stegastein. Podest kładki na końcu opada ostrym łukiem, ale spokojnie, nie spadniemy z niej, jest zabezpieczona szybą. Widok na fiord Aurlandsfjorden jest świetny, ale to co najlepsze na drodze Bjorgavegen czeka jeszcze przede mną. Wkrótce wyjeżdżam powyżej linii lasu, temperatura spada do 4 stopni, a ja mijam leżący na poboczu śnieg. Nie ma tu drzew, jedynie kamienie, trochę trawy, śnieg i niewielkie jeziorka. Widoki są piękne, ale jest zimno, więc zatrzymuję się tylko kilka razy. W końcowym odcinku droga opada ku miejscowości Lærdal a temperatura rośnie.

Ale nie tak szybko, jeszcze nie zjechałem w dolinę. Zauważam znak wskazujący kolejną atrakcję, Vedahaugane. Wygląda na to, że jest to jakieś dzieło sztuki, zresztą nie pierwsze przy drodze. Zatrzymuję się żeby sprawdzić co to. Jest zimno, więc nie ściągam kasku. Niewielka jaskinia prowadzi do rzeźby przedstawiającej niedźwiedzia leżącego na stercie śmieci. Ok, przekaz jest jasny, ale czy rzeczywiście warto było się tu zatrzymywać? Nie wiem, może po prostu nie znam się na sztuce, wzruszam ramionami i wychodzę. Jeszcze tylko próg i już można się wyprostować... aż tu zgrzyt. Za progiem jest jeszcze fragment sufitu, za wcześnie się wyprostowałem i uderzyłem kaskiem w kamienie. Może to i lepiej że kaskiem niż głową, powiedzmy że spełnił swoje zadanie, ale teraz ma zarysowania jak po niezłej glebie. A może to nie był sufit? Może to niedźwiedź w ten sposób potraktował mnie swoją łapą, za to że nie doceniłem sztuki?

2.jpg
Widoki z drogi Bjorgavegen.
2.jpg (235.21 KiB) Przejrzano 3893 razy

W Norwegii jest mnóstwo tuneli, ale jest też wiele promów. Za Lærdal muszę skorzystać z przeprawy promowej aby przedostać się na drugą stronę fiordu i na drogę numer 55. Odcinek nie jest długi, a woda w takim miejscu jest spokojna, więc nie ma potrzeby mocowania motocykla do pokładu. Po kilkunastu minutach jestem po drugiej stronie, a słońce powoli chyli się ku zachodowi. Dojeżdżam do kampingu Lyngmo, który jest, hmm, trochę specyficzny. Miejsce jest pięknie położone, tuż nad wodą. Ale jest nastawione głównie na wypoczynek dzieci i młodzieży, grupki dzieci widać wszędzie dookoła. Grają w piłkę, pływają, albo po prostu biegają i robią dużo hałasu. Samotny motocyklista po kilkuset kilometrach jazdy budzi tu chyba niechęć, recepcjonistka dwa razy pyta czy na pewno chcę tu rozbić namiot, a potem dodaje że na terenie kampingu nie wolno spożywać alkoholu. W porządku, nie jestem miłośnikiem norweskiego alkoholu, szczególnie biorąc pod uwagę jego ceny. Zapas jaki zabrałem z Polski zostawię sobie na później.

Następny dzień, sobotę zaczynam od przepłynięcia promem trzykilometrowego fiordu, i ląduję w Ornes. W Ornes znajduje się chyba najciekawszy, wpisany na listę UNESCO kościół klepkowy. Już zewnętrzne ściany, przyozdobione niezwykłymi, wijącymi się smokami budzą podziw dla kunsztu średniowiecznych artystów. Warto jednak nie zatrzymywać się na zewnątrz, i odwiedzić środek świątyni. Bilety na wejście z przewodnikiem są sprzedawane w małym sklepiku po drugiej stronie ulicy. Kupuję bilet, ale na przewodnika muszę jeszcze trochę zaczekać, więc to dobra okazja na zjedzenie śniadania. Chleb kupiłem wczoraj w jakimś supermarkecie, do tego brązowy ser z Undredal, smakują wyśmienicie w takich okolicznościach przyrody.

Po zwiedzaniu kościoła ruszam w dalszą drogę, na północ. Przez jakieś 20 kilometrów droga prowadzi tuż nad wodami fiordu Lustrafjorden, po czym łączy się z trasą numer 55. Tego dnia zwiedzam jeszcze jeden kościół klepkowy, w miejscowości Lom. Tam też odbijam w drogę numer 15, na zachód, w kierunku Geirander. Ale nie tak szybko, pogoda tego dnia jest niezła (czyt. pada tylko przelotnie, a temperatura sięga może nawet 15C), więc nie jadę najkrótszą możliwą drogą. Z trasy numer 15 zjeżdżam w drogę 258, czyli Gamle Strynefjellsvegen, Starą Drogę Górską. 27 kilometrowy odcinek wąskiej, w większości szutrowej drogi to świetne urozmaicenie podróży. Oczywiście, pomimo braku asfaltu nie jest to wcale odcinek terenowy. Kamienie są mocno ubite, i V7 na fabrycznych oponach bez problemu daje radę. Droga nie jest kręta, lekkimi łukami faluje to w prawo, to w lewo, akurat na tyle żeby przejazd się nie nudził, ale nie był zbyt wymagający, i nie przeszkadzał w obserwowaniu widoków.

Warto było zjechać na Strynefjellsvegen, ale ten dodatkowy objazd zajął mi trochę czasu. Robi się późno, więc po drodze do Geiranger odpuszczam kolejną atrakcję, punkt widokowy Dalsnibba. Geiranger to miejscowość położona nad wodami fiordu Storfjorden. Kamping położony tuż nad wodą okazuje się być nastawiony raczej na kampery. Nie ma tu wielu turystów z namiotami, w zasadzie nie ma nawet wyznaczonej strefy dla namiotów. Jest już późno i nie chce mi się wracać do wyżej położonych kampingów, więc zatrzymuję się na nim. Rozbijam namiot tuż nad wodą, skąd mam świetne widoki, ale też ryzykuję spotkanie z... tsunami. Tsunami w Norwegii? W Geiranger to zagrożenie jest całkiem realne. Skały wiszące nad wodami Storfjorden ulegają erozji. Jeśli kiedyś ogromny kawał góry osunie się do wody, to w wąskim fiordzie może to spowodować potężną falę, która zaleje miejscowość. Norwedzy nakręcili nawet film katastroficzny bazujący na tym scenariuszu.

Na kempingu spotykam kilku starszych Włochów. Przyjechali tu kamperami, ale ich uwagę przyciągnął oczywiście Moto Guzzi, i sami zaczynają rozmowę. Opowiadają o swoich motocyklach, którymi dawniej jeździli. Jakiś czas później zdarzy się podobna sytuacja, przy jednym z wodospadów zatrzymam się przy włoskim autokarze, i znów kilka osób podchodzi wypytać skąd jadę i co sądzę o motocyklu. Co ja im mogę powiedzieć, zupełnie szczerze odpowiadam że to świetna maszyna turystyczna!
berbelek otrzymał(a) 4 podziękowań za ten post. M.in. od:
DDBreva, kowaskirajd, Jasiu, Witka

berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 10 sty 2022, 00:36

Odcinek trzeci, w którym V7 przekracza koło podbiegunowe.

--

Na szczęście fala nie uderzyła tej nocy w Geiranger, więc kolejnego dnia mogę kontynuować podróż. Tuż za miasteczkiem zaczyna się droga Orłów, Ørnesvingen. Jedenaście zakrętów prowadzi do punktu widokowego, z którego można podziwiać panoramę fiordu. Dalej jadę drogą numer 63, zaliczam kolejną krótką przeprawę promem, i bardzo szybko dojeżdżam do słynnej Drabiny Trolli, Trollstigen. Przyjeżdżając od strony południowej docieram na szczyt "drabiny". Najpierw mogę podziwiać serpentyny z góry, dopiero później zjadę nimi do doliny. Na punkcie widokowym spędzam chyba godzinę, obserwuję raz drogę, raz góry, i tak w kółko, nie mogę się zdecydować co bardziej mi się podoba. W międzyczasie zbierają się chmury, i kiedy w końcu zaczynam zjeżdżać, zaczyna padać deszcz. Zdecydowanie wolę wyjeżdżać serpentynami pod górę, niż po nich zjeżdżać, do tego w deszczu. Powoli staczam się na dół, i w deszczu ciągnę w kierunku Drogi Atlantyckiej.

Atlanterhavsvegen, czyli Droga Atlantycka, łączy nadmorskie wyspy siedmioma mostami. Zbudowana w latach osiemdziesiątych droga przebiega tuż nad oceanem i typowo dla Norwegii, oferuje piękne widoki. Również typowo dla mojego wyjazdu, oglądam te widoki w deszczu, który nie odpuszcza od Trollstigen. Po zatrzymaniu na jednym z punktów widokowych zauważam dwa motocykle z rejestracjami z Wielkopolski. Obok kręcą się właściciele więc zagaduję do nich po polsku, ale zbywają mnie szybko i wyraźnie nie chcą rozmawiać. Ich motocykle nie mają sakw ani kufrów, nie wyglądają na turystów. Pewnie to już "miejscowi" i nie chce im się gadać z turystą.

Po Drodze Atlantyckiej pora na... Tunel Atlantycki, Atlanterhavstunellen. To jeden z nielicznych tuneli, przez który przejazd motocyklem jest płatny. Ma "tylko" niecałe 6 kilometrów, ale za to jest jednym z najgłębszych podmorskich tuneli. W najgłębszym miejscu przebiega 250 metrów poniżej poziomu morza.

Norwegia nie należy do tanich krajów, więc żeby zmniejszyć koszt wycieczki zwykle staram się przygotowywać własne posiłki. Z Polski zabrałem trochę liofilizowanej żywności, i muszę przyznać, że taki posiłek spełnia swoje zadanie. Z drugiej strony, kiedy gdzieś wyjeżdżam lubię spróbować lokalnego jedzenia. No i w końcu jestem na urlopie, więc niech jedzenie też sprawi trochę przyjemności. Kiedy tak zastanawiam się co dziś zjeść zauważam reklamę restauracji z otwartym bufetem, "all you can eat". Nie jest tanio, ale jak na Norwegię i tak nie najgorzej. Zatrzymuję się i jeszcze przed wejściem zdejmuję kurtkę i spodnie przeciwdeszczowe, żeby nie nabrudzić w środku. Wybór jedzenia jest duży, są mięsa, są łososie i inne ryby, no i oczywiście desery. Na miejscu spędzam dobrą godzinę, pochłaniając coraz to nowe przysmaki. W końcu jest "zapłacone", więc trzeba korzystać... aż w pewnym momencie czuję że chyba przegiąłem i więcej już nie zmieszczę. Z pewnym trudem, aczkolwiek z pełną kulturą opuszczam restaurację i wsiadam na motocykl. Z początku ciężko jechać z żołądkiem wypełnionym ponad miarę, ale po krótkim czasie wibracje Moto Guzzi ubijają posiłek i znów mogę swobodnie prowadzić.

Jadę w kierunku Trondheim, ale nie zdążę tam dotrzeć przed wieczorem, więc zaczynam szukać kampingu. Przed wyjazdem zaznaczyłem sobie na mapie kilkanaście kampingów na całej trasie przejazdu. Podjeżdżam właśnie do jednego z nich, i już po przekroczeniu bramy mam wrażenie że coś jest chyba nie tak. Na miejscu stoi kilkadziesiąt przyczep kempingowych, ale większość jest zarośniętych trawą, i wygląda na to że stoją w tym samym miejscu od dłuższego czasu. Budynek recepcji jest zamknięty i też nie sprawia wrażenia, że ktoś z niego jeszcze korzysta. W oddali kręcą się pojedyncze osoby i kilka psów, ale całość nie budzi mojego zaufania. Wygląda to raczej na miasteczko zbudowane z przyczep, widać że ktoś tu mieszka, ale raczej nie są to turyści.

W tej okolicy na liście mam jeszcze kilka kampingów, więc zawracam i jadę w kierunku następnego. Okolica nie jest gęsto zaludniona, pewnie mógłbym skorzystać z norweskiego prawa dostępu do przyrody i rozbić się gdzieś na dziko. Jednak jeśli mam wybór, to wolę zatrzymać się na zorganizowanym kampingu, z toaletą i prysznicem. Kamping Høgkjølen spełnia te założenia. Wprawdzie też wygląda trochę jak baza robotnicza, z kilkunastoma przyczepami wrośniętymi z ziemię, ale są tu też inni turyści. Obsługa jest bardzo miła i chociaż kamping niczym się nie wyróżnia, to z czystym sumieniem mogę polecić to miejsce.

Jak już pisałem nie przepadam za miastami, ale decyduję się wjechać do Trondheim, przede wszystkim po to aby zobaczyć katedrę Nidaros. Jest to imponująca gotycka katedra zbudowana w XII wieku. Katedra jest też największą świątynią w Skandynawii, oraz najdalej wysuniętą na północ średniowieczną katedrą na świecie. Fasada została pokryta szarym steatytem, i przyozdobiona licznymi posągami apostołów i świętych.

Podróż na północ od Trondheim powoli zaczyna nabierać innego charakteru. Wprawdzie na tej szerokości geograficznej wciąż rosną drzewa, i drogi często przecinają lasy, ale natężenie ruchu wyraźnie się zmniejsza. Na północ wiodą w zasadzie dwie drogi. Można jechać wzdłuż wybrzeża, lub w głębi lądu. Nadmorska droga na pewno oferuje piękne widoki, ale wiąże się też z licznymi przeprawami promem. Dlatego, aby zaoszczędzić na czasie podróży wybieram położoną w głębi lądu drogę E6. Tego samego dnia docieram do kampingu Korgen. Kamping jest położony nad rzeką i wygląda na lubiany przez wędkarzy. Ja nigdy nie łowiłem ryb, ale mnie to miejsce też się podoba. Dla gości kampingu dostępny jest mały budynek z kuchnią i wspólną salą, w której można się ogrzać i spędzić wieczór. O ile można w ogóle rozróżnić pory dnia pod koniec czerwca tak daleko na północy. Kamping położony jest powyżej 66 stopnia szerokości geograficznej, a zatem bardzo blisko koła podbiegunowego. Białe noce są tutaj już zauważalne, słońce do późna wisi nad horyzontem.

Koło podbiegunowe północne przekraczam następnego dnia. Droga pnie się w górę, drzewa znikają z krajobrazu a zamiast nich przy drodze pojawia się śnieg. Znów jest bardzo zimno, i chociaż tego dnia nie pada, zakładam ubranie przeciwdeszczowe. Wprawdzie nie stanowi izolacji termicznej, ale zawsze to dodatkowa warstwa ochrony przed wiatrem. Na szerokości koła podbiegunowego, 66° 33' N, oprócz kilku pomników stoi też niewielki budynek kryty łagodnie opadającym dachem. Ten stojący pośrodku niczego budynek to oczywiście... sklep z pamiątkami. Kupuję magnes na lodówkę, robię kilka zdjęć po czym przekraczam tę symboliczną granicę i ruszam w dalszą drogę.

3.jpg
Stawiam V7 na kole... podbiegunowym.
3.jpg (323.68 KiB) Przejrzano 3850 razy
berbelek otrzymał(a) 3 podziękowań za ten post. M.in. od:
kowaskirajd, Jasiu, Witka

berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 13 sty 2022, 23:52

Dzięki za wydzielenie wątku do osobnego działu. Mam nadzieję, że to nie będzie jedyny post, i że ja też będę mógł przeczytać Wasze relacje :-)

Tymczasem, odcinek przedostatni.

--

Za kołem podbiegunowym kieruję się w stronę wybrzeża, do miasta Bodo. Po zjechaniu z gór robi się trochę cieplej, ale zaczyna padać deszcz. W Bodo mam zamiar wsiąść na prom i przepłynąć nim na Lofoty, charakterystyczny archipelag na północy Norwegii, znany z suszonego dorsza i piaszczystych plaż. Pogoda jednak psuje mi szyki. Na oceanie panuje sztorm, i promy wypływają z dużym opóźnieniem. Czekam kilka godzin w porcie, aż pada wiadomość że tego dnia już żaden prom nie wypłynie. Pozostaje znaleźć nocleg i zaczekać do jutra. Jest już późno, ale na szczęście dzięki zdobyczom cywilizacji nie muszę długo szukać kampingu. Znajduję najbliższy w okolicy Bodo i po pół godzinie jestem na miejscu. Rozbijam namiot w ulewnym deszczu i silnym wietrze. Sztorm na oceanie daje się we znaki również na lądzie. To najgorsze warunki w jakich przyjdzie mi spędzić noc pod namiotem w Norwegii.

Po rozbiciu namiotu i przebraniu się w cywilne ubranie pora na kolację. W drodze do kuchni zauważam przed recepcją dwa motocykle na śląskich rejestracjach. Przyjechała nimi czwórka Polaków i właśnie pytają o hytte do wynajęcia. Zamieniam z nimi parę słów, ale przekonany że jeszcze będzie okazja porozmawiać idę przyrządzić kolację. Kiedy wracam już ich nie zastaję, okazało się że wszystkie domki były zajęte. Szkoda, miło byłoby porozmawiać z kimś po polsku po ponad tygodniu podróży.

Następnego dnia sztorm uspokoił się na tyle, że można wsiadać na prom. W porcie w kolejce stoi już kilkanaście motocykli, a zanim rozpocznie się załadunek, uzbiera się ponad 20 jednośladów. Co znamienne dla współczesnej turystyki motocyklowej, dwie trzecie maszyn to BMW R GS, w różnych wariantach i odmianach.

4.jpg
Kolejka na prom w Bodo. 5 BMW (na zdjęciu, było ich więcej) i 1 Moto Guzzi.
4.jpg (166.69 KiB) Przejrzano 3768 razy

Przeprawa promem do Moskenes trwa około trzech godzin. Moskenes jest położone na najbardziej na zachód wysuniętej wyspie Lofotów, biorąc pod uwagę tylko te wyspy które mają obecnie połączenie z półwyspem Skandynawskim. To właśnie dzięki kilku mostom będę mógł wrócić na kołach na kontynent. A właśnie, nie można zapomnieć o A. A raczej Å, w norweskim alfabecie. Zanim rozpocznę powrót na półwysep, mogę pojechać jeszcze około 5 kilometrów na zachód, właśnie do miejscowości Å. Miejscowość o tak krótkiej nazwie ma nawet swój tunel, Åtunellen, również krótki jak na norweskie standardy, bo zaledwie około 100 metrowy. Po jego drugiej stronie znajduje się duży parking, z którego można zwiedzić okolicę.

Od razu po przejechaniu tunelu, a jeszcze bardziej po zatrzymaniu na parkingu można poczuć charakterystyczny zapach suszonej ryby. Tuż obok stoją duże drewniane rusztowania, służące do suszenia dorszy na sztokfisze. Suchy i wietrzny klimat Lofotów zapewnia idealne warunki do suszenia ryb. O tej porze roku na żerdziach suszą się już tylko rybie głowy, ale wcześniej wisiały tu całe dorsze. Rybie głowy nie są bynajmniej odpadem, są one podstawą zupy rybnej, bardzo popularnej w... Nigerii. Po wojnie w Biafrze w latach 60' Norwegia wysłała sztokfisze do Nigerii w ramach pomocy humanitarnej. Tam zdobyły one dużą popularność, i dzisiaj, każdego roku Norwegia eksportuje tysiące ton sztokfisza do Afryki. Pozostaje mieć nadzieję, że Nigeryjczycy mogą skosztować nie tylko zupy, ale też tuszy sztokfisza.

Droga kończy się w Å, stąd pozostaje już tylko powrót na kontynent. Trasa prowadzi tuż nad oceanem, co i rusz przecinając go mostami łączącymi sąsiednie wyspy. Najbardziej charakterystyczne są chyba mosty na wyspie Gimsøya. Poprowadzone lekkim łukiem ponad wodami Morza Norweskiego, prezentują się doskonale na tle majestatycznych gór. Gimsøya znajduje się mniej więcej w połowie archipelagu. Po jej minięciu zaczynam rozglądać się na polem namiotowym, i zatrzymuję się na kampingu Bobilcamping. Norweskie prawo o dostępie do przyrody gwarantuje prawo rozbicia namiotu w dzikim terenie... chyba że napisano inaczej. I właśnie na Lofotach co i rusz mijam znaki zakazujące rozbijania namiotu w miejscach wydawało by się do tego wymarzonych.

Norwegia jest jednym z niewielu krajów które współcześnie praktykują wielorybnictwo. Oczywiście wiele osób może oburzać polowanie na wieloryby, ale trzeba pamiętać, że nie chodzi tu o polowanie na płetwale błękitne. Ofiarami wielorybników w większości padają płetwale karłowate, których populacja nie jest zagrożona wyginięciem. Czy czyni to wielorybnictwo mniej kontrowersyjnym? Opinie są różne, dla jednych niczym nie różni się to od polowań na dzikie zwierzęta leśne, dla innych obie formy są niedopuszczalne. Ja decyduję się spróbować mięsa wieloryba. W smaku określiłbym je jako skrzyżowanie wątróbki z rybą. Mięso ma metaliczny smak, podobny właśnie do wątróbki.

Załącznik 5.jpg nie jest już dostępny

Mniej więcej tam gdzie archipelag łączy się z kontynentem leży miasto Narvik. Od miasta oddziela mnie jeszcze fiord Rombaken. Dzisiaj można pokonać tę przeszkodę najdłuższym za kołem podbiegunowym, półtorakilometrowym mostem, którego budowa pochłonęła w przeliczeniu ponad miliard złotych. Jednak w czasie mojej podroży most był jeszcze w budowie, i aby dostać się do Narviku musiałem objechać fiord Rombaken dwudziestokilometrowym łukiem.

Fiord Rombaken powinien być znany również miłośnikom historii drugiej wojny światowej. To właśnie w tych wodach spoczywa okręt ORP Grom, zatopiony w 1940 roku. W samym mieście odwiedzam pomnik poświęcony marynarzom Gromu. Pomnik znajduje się w cichej okolicy, tuż obok osiedla jednakowych, piętrowych domów. Na niewielkim wzniesieniu stoi figura marynarza trzymającego pocisk, jak gdyby zastygłego w czasie ładowania go przed oddaniem kolejnego strzału z okrętu.

Centrum jest niewielkie, ale ładne. W budynku biblioteki znajduje się duże muzeum drugiej wojny światowej. Na placu, w kontraście do muzeum wojny, stoi pomnik pokoju, w skład którego wchodzi kamień przywieziony z epicentrum wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie. Jest tu też sklep rybny i restauracja specjalizująca się w owocach morza. Wkrótce opuszczam Norwegię, więc to ostatnia szansa na spróbowanie lokalnego jedzenia. Tym razem wybieram... języki dorsza. Języki dorsza to jedna z potraw, które dawniej były kojarzone z ubogą kuchnią, wymagającą zjadania resztek, a dzisiaj uchodzi za lokalny przysmak. Języki są dość duże, wielkości dłoni, i zostały mi podane usmażone w cieście. Smakują dobrze, jak dorsz, ale konsystencja mięsa jest bardziej gumowata.

Po zwiedzeniu miasta i obiedzie czas na podjęcie decyzji co do dalszej podróży. Moja podróż nie miała ściśle określonego celu. Wielu motocyklistów chce dojechać tak daleko na północ jak tylko możliwe. Ja nie zakładałem, że muszę dojechać na Nordkapp. To mój pierwszy dłuższy samotny wyjazd motocyklem, więc od początku dopuszczałem możliwość, że zawrócę w kierunku domu wcześniej. Z Narviku na Nordkapp mam jeszcze około 700 kilometrów. W moim tempie to jakieś trzy-cztery dni w tę i z powrotem, i jestem przekonany że jest to do zrobienia. Wprawdzie pogoda mnie nie rozpieszcza, a im dalej na północ tym zimniej, ale jeśli by mi zależało to mógłbym zdobyć ten najdalszy kawałek asfaltu w Europie. Jednak jak pisałem nie mam poczucia, że muszę tam być. Może się mylę, ale mam wrażenie że najpiękniejsze krajobrazy Norwegii mam już za sobą. Na północy czekają mnie raczej monotonne drogi, uboga roślinność, i zwykle zamglony przylądek północny. Z tą myślą rezygnuję ze zdobywania północy, i zawracam w kierunku Szwecji. Do granicy mam stąd tylko około 50 kilometrów.
Załączniki
5.jpg
5.jpg (201.68 KiB) Przejrzano 3767 razy
berbelek otrzymał(a) 2 podziękowań za ten post. M.in. od:
Jasiu, Witka

berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 16 sty 2022, 22:33

Szwecji nie poświęcam tyle uwagi co Norwegii. Tak naprawdę jedynie przecinam północną część kraju, jadąc w kierunku Finlandii. Początkowo zamierzałem zatrzymać się na nocleg tuż za granicą, na terenie parku narodowego Abisko. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że ta część Szwecji to wciąż góry, i nawet w lipcu jest tu naprawdę zimno. Jadę dalej, z nadzieją że po zjechaniu z gór temperatura się podniesie. Długi dzień polarny sprzyja jeździe do późna, więc tego dnia przejeżdżam jeszcze ponad 150 kilometrów, i zatrzymuję się dopiero za górniczym miastem Kiruna, na kampingu Alta położonym nad ładnym jeziorem. Przyjeżdżam późno, ale udaje mi się jeszcze zastać właścicieli pola namiotowego w recepcji. Gdyby nie ogólne zmęczenie podróżą w takim miejscu można stracić poczucie czasu. Wciąż znajduję się na północ od koła podbiegunowego. Rozbijam namiot około 22 "w nocy", ale tak naprawdę wciąż jest widno jak za dnia. Po północy spaceruję jeszcze nad jeziorem, i gdybym tylko chciał, mógłbym czytać książki. Następnego dnia opuszczam Szwecję, i wjeżdżam do Finlandii.

6.jpg
Kamping Alta. Zdjęcie zrobione o wpół do pierwszej... w nocy.
6.jpg (212.4 KiB) Przejrzano 3717 razy

Wszystkie grzeczne dzieci wiedzą kto mieszka w Finlandii na kole podbiegunowym, w Rovaniemi. Skoro jestem tak blisko to jadę odwiedzić Świętego Mikołaja. Sam nie wiem czego się spodziewałem, ale miasteczko Mikołaja rozczarowuje. Oczywiście że jest to miejsce nastawione komercyjnie, i ciężko mieć ku temu pretensje, ale mam wrażenie że można było zorganizować to miejsce mniej kiczowato. Podsumowując, nie polecam, chyba że ktoś akurat jest tu przejazdem.

Na szczęście Finlandia ma znacznie więcej do zaoferowania, i przekonam się o tym jeszcze tego samego dnia. Wracam na południe, i znajduję kamping Savotta, nieopodal miasta Kemi. Kamping położony jest tuż nad zatoką Botnicką, u ujścia rzeki Kemijoki. Dojazd do niego wymaga zjechania w szutrową drogę, ale jest dobrze oznakowany i nie powinniśmy się zgubić. Ten kamping, jak wiele innych w Finlandii oprócz kuchni i prysznica oferuje jeszcze jedno udogodnienie - saunę. Tutaj jest ona wliczona w cenę pobytu, trzeba tylko zarezerwować godzinę wejścia w grafiku, aby nie przeszkadzać innym gościom którzy też chcą skorzystać z sauny. Jak pisałem, kamping położony jest tuż nad rzeką, więc "prawdziwi" miłośnicy sauny mogą schłodzić się w jej nurcie. Ja ograniczam się do zimnego prysznica w budynku sauny.

Finlandię przejeżdżam z północy na południe drogą E8, trzymającą się blisko brzegu zatoki. Dzięki tej drodze Finlandia chyba zawsze będzie mi się kojarzyć z niekończącym się lasem. Około 700 kilometrów trasy do Turku wygląda mniej więcej tak: długa prosta przez las, nagle pojawia się fotoradar, po chwili niewielka miejscowość, jeszcze jedna foto-pułapka i znów las. Droga jest przyjemna, ale trochę monotonna. W Turku zatrzymuję się na kempingu na wyspie Ruissalo. Stąd mam już tylko około 200 kilometrów do Helsinek, skąd przepłynę promem do Tallina. Mam zamiar wstać wcześnie rano, i przed wypłynięciem zwiedzić miasto. Rano jednak zwycięża lenistwo, i chęć wyspania się. Zwijanie namiotu, śpiwora, materaca i reszty szpargałów jak zwykle zajmuje mi więcej czasu niż zakładałem, więc na zwiedzenie stolicy nie mam już dużo czasu.

W Helsinkach wsiadam na ostatni prom w tej podróży. 80 kilometrów dalej, po drugiej stronie zatoki Fińskiej czeka na mnie Tallin. Nie udało mi się zobaczyć Helisnek, ale będę miał więcej czasu do poświęcenia stolicy Estonii. Zaczynam od rozbicia namiotu, niemal w centrum miasta. Tallin Garden Camping to tak naprawdę niewielki pensjonat z kawałkiem trawnika, na którym zmieści się kilka namiotów. Główną zaletą tego miejsca jest jego położenie, zaledwie kilometr od starego miasta. Chociaż ceny w Estonii są niższe i pewnie mógłbym pozwolić sobie na pokój hotelowy, nie mogę sobie odmówić przyjemności rozbicia namiotu w takim miejscu. Oprócz mnie namiot rozbiła też para niemieckich rowerzystów. Oni podróżują na północ, a zatem w podobnym kierunku, tylko o przeciwnym zwrocie.

Stare miasto w Tallinie jest bardzo ładne, i warto je zobaczyć. Zaliczam kilka punktów obowiązkowych, jak Sobór św. Aleksandra Newskiego, twierdzę Toompea czy uliczkę św. Katarzyny, i wracam na nocleg. Tallin bardzo mi się podobał, ale nie mam już wiele czasu na zobaczenie innych atrakcji Estonii. Moja wycieczka powoli dobiega końca. Kolejnego dnia przejeżdżam deszczową Łotwę i Litwę, zatrzymując się w Wilnie, ale tym razem w hotelu. W końcu wypada się ogolić i doprowadzić do porządku przed powrotem do domu.

Spośród trzech krajów bałtyckich Estonia zrobiła na mnie najlepsze wrażenie. Nie chciałbym powielać stereotypów, ale prawda jest taka że przejazd przez Łotwę i Litwę chociaż nie najdłuższy, to jednak był najbardziej męczący w podróży. Liczne roboty drogowe i objazdy utrudniały orientację, a kultura jazdy miejscowych kierowców pozostawiała wiele do życzenia. Wielokrotnie byłem świadkiem wyprzedzania na trzeciego na wąskich drogach. Co ciekawe, kierowcy którzy byli wyprzedzani, jak i ci jadący z przeciwka zdawali się traktować to jak coś normalnego. Często zawczasu sami zjeżdżali na pobocze ustępując miejsca, jak gdyby spodziewając się że za chwilę ktoś z przeciwka będzie wyprzedzać. W tych warunkach powrót do Polski jest relaksujący.

Okrążenie Bałtyku, ze szczególnym uwzględnieniem Norwegii, zajęło mi dwa i pół tygodnia, w czasie których przejechałem trochę ponad 7000 km. V7 spisało się doskonale, nie było z nim żadnych problemów. Jedyne co ucierpiało, to plastikowe mocowania sakw Givi (ale żeby być sprawiedliwym, sakwy były przeciążone). Pomimo zimna i deszczu, Norwegię polecam każdemu, przyroda rekompensuje te niedogodności. Zresztą tam nie zawsze jest zimno. Jakiś miesiąc później, w okolicy sierpnia 2018 Skandynawię zalała fala upałów zakończona pożarami, do których wyjeżdżali również polscy strażacy.
berbelek otrzymał(a) 2 podziękowań za ten post. M.in. od:
Jasiu, Witka

Awatar użytkownika
Witka
Posty: 116
Rejestracja: 02 lut 2018, 20:57
Lokalizacja: Warszawa
Podziękował: 23 razy
Otrzymał podziękowań: 16 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: Witka » 17 sty 2022, 14:37

Wspaniała relacja z jeszcze wspanialszej wyprawy - oby więcej tu takich 😃👍
PS nno i oczywiście na najwspanialszym i najpiękniejszym Guciu 😜😎
MG Bellagio 2011 Aquila Nera ---> MG Nevada 2011 White Pearl ---> MG Nevada 2011 Aquila Nera ---> MG V7 III Carbon---> V7 850 Stone

markali
Posty: 305
Rejestracja: 06 maja 2018, 07:37
Podziękował: 10 razy
Otrzymał podziękowań: 11 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: markali » 17 sty 2022, 15:36

Extra wycieczka!
Polecam jeszcze muzeum motoryzacji znajdujące się przed Stavanger. Co ciekawe wstęp był darmowy. Ani jednego pracownika wewnątrz. Tylko kamerki.
https://automuseums.info/norway/ts-museum

berbelek
Posty: 12
Rejestracja: 05 wrz 2021, 16:40
Podziękował: 2 razy
Otrzymał podziękowań: 17 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: berbelek » 23 sty 2022, 00:01

Witka, markali, dzięki! Cieszę się że się podobało :-)
Niestety nie wiedziałem o tym muzeum wcześniej, na pewno bym wstąpił.

cynek
Posty: 105
Rejestracja: 05 lut 2018, 15:04
Otrzymał podziękowań: 7 razy

Re: Norwegia, 2018

Post autor: cynek » 31 sty 2022, 13:55

Spoko. To teraz ktoś powinien przenieść tutaj wszystkie relacje.

A co do samej relacji, całkiem fajna, ale zdjęcia do bani. Wszystkie pokazują motocykl, a nie to co w Norwegii najfajniejsze, czyli widoki i piękno natury.
Taka mała podpowiedź do następnej relacji.

ODPOWIEDZ